Za przejściem granicznym w Połowcach czekał na nas białoruski przewoźnik Roman rodem...z Kazachstanu.
Pierwszą kontrolę drogową w Rosji zaliczył Wojtek za kierownicą naszego sprintera.
W trasie minęliśmy wypadek drogowy.
Przejeżdżając góry Ural można było zakupić urządzenia do pędzenia bimbru.
Od Brześcia do granicy rosyjsko-kazachskiej w Petuchowie pokonaliśmy sprinterem w trzy dni około 3500km. Tutaj wsiedliśmy na motocykle.
Na wjeździe do miasta spotkaliśmy właściciela dniepra. Oprócz jego motocykla w stolicy spotkać można jeszcze trzy urale. Więcej podobnych maszyn znajduje się po wsiach.
Miasto jest piękne.
Wieża widokowa Bajterek jest wizytówką Astany.
Architekura w szczegółach nawiązuje do orientalnej symboliki.
Piękne dziewczęta uzupełniają uroki miasta.
W Astanie znajduje się pięć uczelni.
Północne tereny Kazachstanu zamieszkuje osiemnaście tysięcy potomków polskich zesłańców. W trzytysięcznej Kelerovce jest dwudziestu paru praktykujących katolików ( dwoje zna język polski ) pod opieką polskiego księdza. Dwie siostry zakonne prowadzą przedszkole dla dzieci, które nie znają języka polskiego. Tu przespaliśmy pierwszą noc w Kazachstanie. Wcześniej nakarmili nas Państwo Jekaterina Kozłowska i Nikołaj Jabulenko.
Gospodarz z dumą prezentował nam prawie muzealne już pojazdy, które ulokował na podwórku i przeróżnych komórkach.
Większość była na chodzie i nadawała się do jazdy.
Mąż pani Kozłowskiej służył w radzieckiej armii.
Do kolacji tradycyjnie podano 70% samogon i mieliśmy okazję skosztować powideł z kłubnika. Nawet zostaliśmy obdarowani na drogę dwoma słoiczkami.
Rano przed wyjazdem wspólnie z księdzem pomodliliśmy się krótko przed podróżą.
Największym zaskoczeniem dla nas okazali się mieszkańcy Kazachstanu. Niezwykle otwarci, uśmiechnięci i bezinteresowni. Chętnie udzielali informacji.
Wręcz telepatycznie wyczuwali nasze problemy, jak ta rodzina. Udostępnili telefon i rozmawiali w naszym imieniu. Żegnając się wręczyli na koniec torbę moreli.
Młoda właścicielka sklepiku internetowego dosłownie godzinę walczyła z naszymi smartfonami, by uruchomić Internet. Nieważna była spora kolejka za nami. Ludzie stali spokojnie nie okazując niecierpliwości.
Karmili nas w dobrych restauracjach i załatwiali dach nad głową. Wiktor zakwaterował nas na terenie własnej firmy budowlanej. Spaliśmy z wieśniakami, którzy po jedenaście godzin dziennie pracują za stawkę 300 euro na miesiąc. Do domu wyjeżdżali raz w miesiącu na 2-3 dni.
Sprzedawca pamiątek zrewanżował się pamiątkową czapeczką i torebką daktyli.
Czasami do urala należało dolać paliwa. Silnik od bmw o pojemności 1000 cm3 spalał dwukrotnie więcej paliwa od mojego Fredka.
Na mijanym wzniesieniu napotkaliśmy monument największej owcy świata argali.
Kawałek drogi dalej spotkaliśmy motocyklistę.
W "kitajskiej" maszynie najbardziej spodobała mi się kanapa.
A właściciel motoru okazał się sympatycznym człowiekiem.
O rajdzie motocyklowym Stowarzyszenia WSCHÓD - ZACHÓD "Szlakiem Zesłańców w Kazachstanie" dowiedziałem się przypadkiem jeszcze przed wyjazdem w Polsce. W tym roku mijała 80 rocznica deportacji Polaków na Wschód.
Pierwszy raz ekipę Rafała Lusiny spotkaliśmy w centrum Astany. To o niej opowiadałynam zakonnice w polskiej wiosce Kelerovka, po powrocie z uroczystości odsłonięcia Pomnika Zesłańców w Czkałowie.
Ostatni raz spotkaliśmy się na noclegu w gostinicy za Karagandą. Polityka została za drzwiami. Nad mapą wymieniliśmy się z Rafałem informacjami. Planowaliśmy mniej więcej podobną trasę. Nie każdy wiedział, że jestem członkiem Stowarzyszenia.
Podczas drogi powrotnej za Orenburgiem w Rosji od ludzi dowiedzieliśmy się, że dwadzieścia parę kilometrów do tyłu jest pomnik poświęcony Polakom. Wioska w tym miejscu nie istnieje lecz przyjeżdżają czasami delegacje z kwiatami. Kierując się udzielonymi wskazówkami dotarliśmy do cmentarzyka poświęconego obywatalom Węgier i Włoch, których zawierucha historii przygnała w te strony. Okazało się, że do polskiego pomnika jescze był spory kawałek drogi. Nie mieliśmy już czasu i pewności czy tam trafimy.
Nocne życie w mieście kwitło. Bogaci spędzali czas przy stołach z ruletką.
Innym wystarczył stolik w warsztacie samochodowym. Wojtek zajrzał do niego przypadkiem przez uchylone wrota. Żona jednego z mężczyzn, Jana pochodziła z Kelerovki i perfekcyjnie porozumiewała się po polsku. Języka uczyła się we wsi na koszt ambasady polskiej. Polskę odwiedziała tylko raz na dziesięciodniowej wycieczce do Warszawy.
Wszyscy spotykali się przy sztucznym zbiornikiem określanym przez miejscowych morzem. Plaże były zryte przez terenówki, holujące na nabrzeże skutery wodne. Pełno ich tutaj pływało.
Nie mieliśmy w planie przyjeżdżać do dawnej stolicy republiki radzieckiej. Musiałem gdzieś zakupić nowe buty i pomógł mi w tym bajker z lokalnego klubu motocyklowego. Zakupy zrealizowałem w sklepie dla wojska (wojennyj magazin).
Chłopak był właścicielem firmy reklamowej i zaprowadził nas do restauracji, której wnętrze projektował. Widoczne w tle widoki górskie na banerach sprawiały wrażenie autentycznego krajobrazu.
Z Almaty wyjechaliśmy w deszczu, który spowodował awarię instalacji elektrycznej w suzuki. Podczas postoju poznaliśmy Yerdosa, mieszkańca pobliskiej wioski. Ujgur zwiedził ładny kawałek świata i znał bolączki podróżników.
Zaprosił nas z ojcem na nocleg i przygotował uroczystą kolację. Fajny z niego gość. Posiadał pięć hektarów melonów z których się utrzymywał.
W zakamarkach gospodarstwa znalazł zastępczy włącznik do mojego motocykla. Dzięki Yerdos!
Zmieniliśmy trasę rezygnując z jazdy do Żarkentu na granicy chińskiej.
Pojechaliśmy traktem turgeńskim tylko do wodospadu Batan. Dalej do najpotężniejszego wodospadu w górach należało iść osiem kilometrów. Padał deszcz i odpuściliśmy.
Po drodze spotkaliśmy posągi w opuszczonej osadzie
By tu dojechać ścigaliśmy się z zachodzącym słońcem. Jeszcze w Kokpek tankowalismy na zapas paliwo.
Zdążyliśmy z góry zrobić kilkanaście fotek.
Nocleg pod gołym niebem przerwał nam silny wiatr w środku nocy. Podobno takie anomalie są związane ze startami rakiet w Bajkonurze. Czym prędzej rozstawiliśmy namiot obawiając się deszczu.
Przed południem zeszliśmy w dół kanionu.
W kanionie rzeki Czaryn widoki przypominają te z Kolorado w Stanach Zjednoczonych.
Jurty w Kazachstanie wykorzystywane są najczęściej do celów komercyjnych.
W tej przy drodze urządzono bar turystyczny.
Na miejscu działała sieć telefonii komórkowej.
Ciekawostkę stanowi zwieńczenie jurty stanowiące symbol kirgiskiej flagi narodowej. Tundiuk czyli otwór w sklepieniu jurty otoczony czterdziestoma promieniami, które symbolizują zjednoczenie plemion kirgiskich.
Stan drogi w kierunku Karkary na granicy z Kirgistanem okazał się fatalny. Piętnaście kilometrów udręki!
Malutkie przejście graniczne otwiera się od połowy maja do połowy października, od godziny 9.00 do godziny 18.00.
Para francuskich turystów jeszcze nie wiedziała co ich czeka.
Droga podziurawionego szorstkiego szutru ciągnęła się po kirgiskiej stronie przez pięćdziesiąt kilometrów.
Na bezludziu spotykaliśmy jeźdźców.
I jurty. Krajobrazy wokół przypominały alpejskie łąki.
Po drodze można było skosztować kumysu.
Często jechaliśmy na pierwszym biegu lawirując pomiędzy dziurami. Ster trzymałem mocno obiema rękami podpierając się nogami. Ochraniacze przeciwdeszczowe butów nie wytrzymały.
Nie wytrzymał zaczep do zapasowych kół w uralu.
To dziesiąty akwen świata co do wielkości i jeden z najgłębszych.
Krajobrazy wokół jeziora zachwycały nawet Czyngis-chana.
W pobliżu wybudował podobno miasto Aleksander Macedoński.
Tutaj podobno postawił letnią siedzibę zdobywca Azji okrutny Timur Chromy.
Woda w jeziorze jest zasolona, a jej skład jest zbliżony do wody morskiej. Wykorzystali to Sowieci w czasach Zimnej Wojny. Choć brzmi to nieprawdopodobnie położone na rubieżach Imperium, górskie jezioro stało się poligonem doświadczalnym dla radzieckich łodzi podwodnych, torped i innego morskiego sprzętu. Ten górski obszar po postu nie był w kręgu zainteresowania satelitów szpiegowskich. W 2008 Rosja zawarła umowę z Kirgistanem na mocy której otrzymała tereny dla nowej bazy marynarki wojennej w północno-wschodnim brzegu jeziora - półwyspie Karabulun. Terytorium jest zamknięte dla obywateli państw trzecich. Testowało się tu torpedy "Szkwał" znane z tego, że zachodnie marynarki wojenne do tej pory nie wymyśliły skutecznej obrony przed tą torpedą.
W pobliżu jeziora na skałach posadowiono posąg siedzącego po turecku mnicha.
Tak wyglądają ogrodzone murem plaże nad południowym brzegiem Issyk-Kul.
Tak to góry ThIen Shan, lecz nie przejście graniczne z Chinami.
Tu straż przemysłowa kopalni spisuje personalia osób wyruszających w złotodajne góry.
Kirgizi walczą o kontrolę nad kopalnią złota Kumtor należącą do kanadyjskiej firmy. Chcą zysków dla regionu, a nie dla biznesmenów.Kopalnia wytwarza dla kraju 12% PKB i zatrudnia prawie 3 tysiące osób.
Wjechaliśmy na przełęcz Sary-Mojnok o wysokości 3423m.
Na takiej wysokości temperatura oscylowała w granicach 5 stopni. Zimno i wietrznie.
Widoki zapierały dech.
Tego dnia nie narzekaliśmy na pogodę i drogę.
Na bazarze ogromny wybór żywności.
W domu towarowym urodziwe sprzedawczynie.
Kwas chlebowy własnej roboty na bazie chleba razowego i dodatków. W te strony trafił z Europy.
W dawnych czasach przejeżdżający podróżni byli zmuszeni wykupić się tu drobną opłatą u miejscowych zbójników.
Dotarliśmy tu do przyjaciół polskiego myśliwego. Nakarmili nas i zaproponowali pobyt nocleg w górach.
Krajobrazy w drodze do parku narodowego utwierdzały nas w przekonaniu, że to był wyborny pomysł.
Droga w góry stawała się coraz węższa i kręta.
Nadszedł czas pożegnania z Askerbekiem. Załatwił nam bezpłatny wjazd do Parku Narodowego Saijram-Ugam..
Nie przestraszyliśmy się "zzmiji" i rozłożyliśmy biwak na terenie chronionym należącym do spółki arabskiej...
W gościnie u strażników Tian Shan.
Smacznie i syto czyli kurdak na kolację.
To właśnie szef zmiany Chnat straszył nas "medwedem".
Do jeziora wysokogórskiego niedaleko, tylko półtorej godziny drogi - zapewniał Chanat.
Oprócz nas na szlaku znajdowała się grupa młodzieży i pojedyncze osoby.
Idącym przed nami turystą zachwiał na kładce ciężar plecaka i dużo nie brakowało do nieszczęścia. Rzeczka rwąca i głęboka!
W półtorej godziny to byliśmy może w połowie trasy.
Dotarliśmy do celu w cztery godziny.
Na powrocie. Kak nazywajet sabaka? Alpinist - usłyszeliśmy odpowiedź o właścicielki pieska.
Daleko w dole skalnego rumowiska znajdowała się rzeka.
Wieczorne pożegnanie ze strażnikami Tien Shan. Coś te czasy się nie zgadzały Chanat. Spokojnie, przeszliście się dla zdrowia - odpowiedział z uśmiechem.
Miasteczko na szlaku z Gór Tien Shan do Szymkentu. W Sajram poznaliśmy Iskandera - przedstawiciela Uzbeków, którzy w 80% zamieszkują okolice.
Zaprosił nas na nocleg do domu. Tu poznaliśmy jego córeczkę Asal i synka Dżafala.
Zebrała się cała rodzina. Tata - Iryschu i żona Diara. Mama Irsai (Irena) gotowała w tym czasie płow na kolację.
Koledzy Iskandera przywołani przez telefon nie wierzyli, jakich ma gości.
Przygotowania do kolacji.
Otrzymaliśmy zaproszenie do Uzbekistanu.
Przystanek na arbuza.
W drodze minął nas polski motocyklista.
Zbliżaliśmy się do Turkistanu.
Pomnik przy drodze.
Motor z przyczepką potrafi wiele!
Pustka wokół staje się naszą codziennością.
Tak wyglądał urwany uchwyt zacisku hamulcowego
W tej sytuacji przygodni kierowcy niewiele mogli pomóc.
Warsztat samochodowy na przedmieściach Kyzylordy nie podjął się naprawy.
Spawacz stosował się do wskazówek Wojtka.
Uścisk dłoni w podzięce.
Tak prezentuje się naprawiony element.
Po lewej widoczne z głównej drogi anteny radiowe parku technicznego. Do kosmodromów jeszcze około 20 kilometrów.
Pomnik przy wjeździe do rosyjskiej części miasteczka. Szlaban podnoszony po kazaniu przepustki i skontrolowaniu bagażnika auta.
Dyskretne zdjęcie dyżurki. Zakazano nam fotografii pod napisem na ścianie wartowni.
W pobliżu stacja paliw i bazar, trochę zabudowań. Uzupełniliśmy zapasy napojów i odjechaliśmy z kwitkiem, podobnie jak dwaj skandynawowie na rowerach.
Ostatnia stacja paliw przed Aktobe.
Wymieniliśmy w banku walutę.
Poznaliśmy miejscowych urwisów.
Przystojny, dobrze ubrany, James Bond sądząc po zachowaniu.
Odwiedziliśmy bazar.
I dalej w drogę.
Setki kilometrów do domu.
Asfalt mimo wszystko wcale nie najgorszy.
Na orzeźwienie wystarczała garść wody.
Kolega z Rosji.
Zmierzał przez Duszanbe do Gór Pamiru.
W tym gościńcu na wejściu należało zdejmować obuwie.
Coraz bliżej Europy.
Jedno z najładniejszych miast.
Odwiedzamy redakcję jednej z gazet.
Tak wyglądała redakcja od zewnątrz.
Niemiec był trzeci rok w podróży
Towarzyszący mu Włoch śmiał się kiedy im powiedziałem Sie haben viele Geld auf Reise
Hiszpan wymienił się z nami pamiątkami.
Zwiedził kawałek świata. Trochę narzekał na Warszawę, gdzie zapłacił mandat.
Nikt po drodze nie chciał mu wymienić cieknących uszczelniaczy na lagach.
Znajdował się na trasie do granicy kazazachsko-rosyjskiej pomiędzy Aktobe - Orenburg.
Dopiero co oddany do użytku. Brakowało na miejscu internetu i klimatyzacji zamiast której okna oklejono srebrzystą folią.
Coś jeszcze zamierzano dobudować do istniejącego obiektu.
Tutaj Wojtek zaplanował wymianę zużytej po ponad 6000km tylnej opony.
Kurort położony jest pomiędzy granicą z Kazachstanem, a Orenburgiem. Właściwości lecznicze pobliskich wód udowodniono naukowo. W miejscowości znajduje się również najcięższe więzienie w Rosji przezywane "czarnym delfinem", od figurki delfina posadowionej przy wejściu do zakładu karnego. Odsiaduje tu wyroki dożywocia prawie 500 skazanych morderców i gwałcicieli.
Biwak rozbiliśmy na dzikim obozowisku. Kwaterę na jedną noc trudno było znaleźć.
Wejście na plażę za opłatą.
Wyporność słonej wody znakomita. Tutaj nie ma prawa nikt utonąć.
Na miejscu atrakcji co nie miara.
No i oczywiście bazar na którym Wojtek znalazł coś do urala
Namiot rozstawiliśmy w pobliżu obozowiska dwóch rosyjskich małżeństw.
Przechowali nam cenniejsze rzeczy w aucie i zaprosili na poczęstunek
Tradycyjny plow na obiad i parę kieliszków wody rozmownej.
Wokół przyjaźnie nastawieni ludzie z różnych zakątków Rosji.
Teren na którym rozstawiono eksponaty można było obejrzeć na makiecie.
Mi-26 największy helikopter świata
Najciekawsze eksponaty znajdowały się w budynku odrestaurowanego dworca kolejowego. Po raz pierwszy miałem okazję obejrzeć wyposażenie wojsk powietrzno-desantowych...
oraz prototypy łazików kosmicznych.
W pobliżu skarpy nad rzeką znajdowały się ruiny prawosławnego kościółka.
W drodze przez wschodnią Rosję zboczyliśmy w bok od naszej marszruty i skierowaliśmy się do Syzrania. To duży port nad Wołgą. Los nam sprzyjał. Na wjeździe czekała ONA. Piękna Rosjanka na lśniącym cruiserze.
Na imię miała Nadia i chętnie pojechaliśmy za nią odwiedzając najciekawsze zakątki miasta.
Oprócz starej architektury carskiej Rosiji
znajduje się tutaj Wyższa Szkoła Lotnicza kształcąca pilotów śmigłowców.
Dojechaliśmy do nabrzeża gdzie spotkaliśmy Polaka pracującego tutaj na kontrakcie.
Nasze spotkanie uczciliśmy zapraszając Nadię do pobliskiej kawiarni na lody.
Na rogatkach Lipecka rozbiliśmy biwak na terenie bazy transportowej. Przy okazji zaproszono nas do ruskiej bani.
Jeszcze w Lipecku pozostawiony na deszcz nikon utracił zdolności bojowe i od pobytu w bani publikuję fotki wykonane smartfonem. Nasza podróż nieuchronnie dobiegała końca. W Briańsku podczas nawałnicy pogubiliśmy się z Wojtkiem. Ja skierowałem się do Homela w Białorusi, a on dojechał aż za Smoleńsk.
W drodze do Mińska towarzyszył mi deszcz.
Szczęśliwie oboje dojechaliśmy do mojej rodziny w stolicy Białorusi. Stąd pozostało nam 650km do Fromborka, który osiągnęliśmy dnia następnego.
Jak w trzydzieści pięć dni przejechać do Kirgizji i z powrotem? – Niby prosta sprawa, lecz w przypadku podróży na uralu z koszem sprawy się komplikują. Dzienne przebiegi w planie wyjazdu za nic nie sumowały się z kalendarzem. Jedynym rozwiązaniem było skorzystanie z wynajętego transportu za rozsądne pieniądze.
Tym sposobem ruszyłem pod koniec czerwca z mieszkańcem Fromborka w podróż życia. Ja na suzuki freewind rocznik 1999, a Wojtek Wołodko na uralu rocznik 1988 z silnikiem bmw R100. W Brześciu na Białorusi czekał na nas wynajęty bus. Jazda do Petuchova przy granicy rosyjsko-kazachskiej trwała 72 godziny. Tak zyskaliśmy pięć dni potrzebnych do pokonania zaplanowanej trasy w terminie rosyjskiej wizy tranzytowej. Zamierzaliśmy skierować się w Kazachstanie do miejscowości Czkałowo zamieszkałej przez potomków polskich zesłańców. Wytyczyliśmy drogę przez stolicę Astanę oraz Kanion Czaryński do przejścia granicznego w Karkarze. Stamtąd było najbliżej do jeziora Issyk-Kul w Kirgizji. Dalej górskimi szlakami do chcieliśmy dostać się do drogi M41 w kierunku na Jalalabad i z powrotem przez Uch-Terek i Tałas do Szymkentu w Kazachstanie. Droga do domu prowadziła przez Kyzylordę- Bajkonur – Aktobe – Uralsk – Briańsk - Mińsk. Plany planami, a rzeczywistość pisała własną historię. Z powodu zapowiadanego w górach deszczu skróciliśmy pobyt w Kirgizji. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że te dwa dni pozwolą na wysokogórską wędrówkę w górach Tien Shan i kąpiele w słonym jeziorze rosyjskiego kurortu Sol-Ileck. Warto było zbaczać w drogi prowadzące nie wiadomo dokąd. Nie zawodziła intuicja łowców niewygód i nie zabrakło szczęścia.
Przed podróżą należało skompletować wizy. I tu wiele zależało od wyboru pośrednika. Nie radzę przy tym kierować się ceną. Nasz okazał się dostępny nawet po godzinach pracy. To ważne przy wymaganej papierologii, niezliczonych załącznikach i skanach. Do Kirgizji wjechaliśmy bez wiz. To biedny kraj, który od niedawna postawił na turystykę i zlikwidował ten obowiązek na granicy. Sprawnie i gładko załatwiliśmy wizy kazachskie bez obowiązku wizyty w konsulacie i wykupienia vouchera. Nawet wydłużono mi wizę o miesiąc dłużej, niż wnioskowałem. W Kazachstanie dowiedzieliśmy się, że nie obowiązuje nas registracja, czyli obowiązek meldunkowy. Co więcej, od przyszłego roku wizy zostaną zniesione. Dużo gorzej było już z Rosjanami. Przetrzymali paszporty do końca i wydali dwa dni przed wyjazdem. Biuro wizowe zabezpieczyło się jednak i równolegle w czasie zadbało o wizy białoruskie. Zostały wklejone do paszportów po drodze do firmy kurierskiej. Dokumenty trafiły na adres Wojtka w dniu, kiedy dojeżdżałem do Fromborka. Na szczęście terminy wiz zaakceptowano zgodnie z wnioskami. W gorszej sytuacji znalazło się stowarzyszenie patriotyczne planujące rajd motocyklowy. Skrócono im przejazdy do czterech dni i przymuszono w ten sposób do dwukrotnego przekroczenia granicy w zachodnim Kazachstanie. Złośliwość biurokracji rosyjskiej widoczna była gołym okiem. Nasze biuro wizowe trzy razy podchodziło do konsulatu Rosji z papierami dwóch warszawskich bajkerów. Formularzy nie przyjmowano z powodu rzekomych błędów. Nie służy to niczemu dobremu. Przypuszczam, że rewanżują się Polakom za zakaz wjazdu do Polski dla klubu motocyklowego Nocne Wilki z Moskwy.
Nie wyobrażałem sobie wyprawy bez wsparcia osób trzecich poprzez zamieszczenie reklamy na odzieży i sprzęcie. Fajna zabawa dla obu stron. Ile mogą wyłożyć ewentualni sponsorzy? To zależy od własnej kreatywności. Na markę podróżnika pracowałem latami. Pomogła mi w tym strona internetowa administrowana przez syna Michała. Zamieszczamy relacje z wypraw, artykuły z prasy o mnie, filmy i galerie zdjęć. Przygotowując projekt “Bajkał” wpadłem na pomysł reklamowania najciekawszych zakątków regionu zachodniopomorskiego. Dokładnie tego wszystkiego, co kojarzyło się ze sportem i turystyką. Szału nie było, lecz nawiązałem współpracę z kilkoma firmami. W różny sposób okazały pomoc. Dziękuję Wam przy okazji. Do spotkań osobistych przydały się wizytówki w ręku i albumy z wypraw pod pachą. Tak uczynił Wojtek pozyskując wsparcie firmy reklamowej. Obdarzyła nas w oszałamiającą ilość naklejek reklamujących wyprawę. Poruszanie się motocyklem po Azji wymagało nawigacji z dobrymi mapami. Szukaj, a znajdziesz. Tak trafiem do firmy ALGA z Gójska. Jej właściciel Włodzimierz, z pochodzenia Ukrainiec przed osiedleniem się w Polsce żył w Kazachstanie. Znał doskonale miejsca, do których się kierowaliśmy i co więcej postanowił nam pomóc. Tak więc ruszyliśmy w drogę pod patronatem firmy produkującej nawigacje. ALGA to znaczy po kazachsku NAPRZÓD.
O rajdzie Szlakiem Zesłańców organizowanym przez motocyklowe Stowarzyszenie „WSCHÓD – ZACHÓD” dowiedziałem się przypadkiem jeszcze przed wyjazdem w Polsce. W tym roku mijała 80 rocznica deportacji Polaków na Wschód. Pierwszy raz widzieliśmy się z nimi w Astanie. To o nich opowiadały nam zakonnice w polskiej wiosce Kelerovka, po powrocie z uroczystości odsłonięcia Pomnika Zesłańców w Czkałowie. Potem mijaliśmy się na trasie dwa razy. Ostatni raz z ekipą Rafała Lusiny spotkaliśmy się na noclegu w gostinicy za Karagandą. Polityka pozostała za drzwiami i pomimo różnicy zdań między nami wymieniliśmy się informacjami. W końcu jestem członkiem Stowarzyszenia. Okazało się, że poruszamy się podobną trasą. Wątek patriotyczny pojawił się jeszcze w trasie powrotnej. Po opuszczeniu Kazachstanu, niedaleko za Orenburgiem w Rosji dowiedzieliśmy się w barze, że dwadzieścia parę kilometrów za nami znajdował się pomnik poświęcony Polakom. Wioska w tym miejscu już nie istniała, lecz przyjeżdżały tam czasami delegacje z kwiatami. Kierując się udzielonymi wskazówkami dotarliśmy do małego cmentarzyka poświęconego obywatalom Węgier i Włoch, których zawierucha historii przygnała w te strony. To jednak nie było to miejsce. Poszukiwany obelisk podobno był jeszcze dalej. Nie mieliśmy już czasu i pewności czy tam trafimy. Po powrocie do kraju, od prezesa Lusiny dowiedziałem się, że pomnik postawiono w miejscu formowania się polskiej Armii gen. Andersa.
Na Białorusi spotkaliśmy drogi idealne, niezatłoczone i nieźle oznakowane. W Rosji było już dużo gorzej. Poruszaliśmy się na przemian po lepszych i gorszych odcinkach urozmaiconych mijankami z powodu sporej ilości remontowanych mostów. W Kazachstanie wiosenna powódź na północy kraju rozmyła całkowicie drogę. Trwała jej odbudowa. Już od Kelerovki było lepiej i do Astany dostaliśmy się autostradą. Na południe od stolicy rozbudowują jej kolejne odcinki. Pojazdy kierowano na wyboiste pobocza przeplatane odcinkami nowej nawierzchni. Tak przez kilkaset kilometrów. Kirgizja okazała się nie mniej przyjazna dla zawieszeń. Na uwagę zasługiwał 12 km odcinek górskiej trasy od wioski Karkara do granicy z Kirgistanem i dalej do 60 kilometra za przejściem granicznym. Wertepy i dziury stanowiły wyzwanie dla sprzętu. Na pytanie, jak dojeżdżają do pracy strażnicy. wskazali na lądowisko dla helikoptera. Pewnie nie żartowali. Od jazdy po wybojach pękł w uralu uchwyt mocujący zapasowe koło i opony. Dopiero w Karakol znaleźliśmy spawacza. W freewindzie puściły uchwyty puszki po masce przeciwgazowej wermachtu. Woziłem w niej narzędzia.
Prognozy pogody w Kirgizji zapowiadały opady w górach. Jeśli mamy wykonać fajne zdjęcia to skorzystajmy z pogody i skręćmy w góry – namawiałem gorąco kompana. Przy jeziorze Issyk-Kul wjechaliśmy ku naszemu zdumieniu w widokową dolinę, z pewnością nie gorszą niż górskie szlaki prowadzące do M41 i Jalalabadu. Szutrowy szlak wił się stopniowo w dórę i prowadził do kopalni złota Kumtor. Na zdjęciach z przejazdu widoczny jest posterunek ze szlabanem mylony przez oglądających z przejściem granicznym do Chin. Dojeżdżając do niego przez chwilę też tak sądziłem. W kontenerze znajdował się checkpoint ochrony kopalni. Strażnicy spisali nasze dane i pozwolili na dalszą podróż. Droga od szlabanu to nie przelewki. Ostry wjazd agrafkami po szutrowej nawierzchni. Co jakiś czas mijaliśmy kanadyjskie ciężarówki wzniecające chmury białego pyłu. Dowoziły w górę paliwo i ludzi do pracy. Postój urządziliśmy przy obelisku. To przełęcz Sary-Mojnok o wys 3423 metry. Prawdziwe odludzie i tylko dwaj pastuszkowie na osiołku. W uralu kanistry świeciły pustkami. Benzyny po drodze nie dostaniemy – mówili kierowcy zatrzymywanych pojazdów. Szkoda, że o niej nie pomyśleliśmy na dole. Musieliśmy zawrócić. W samą porę. Pułap chmur się obniżył i zaczynało kropić. Zjazd z powrotem okazał się trudniejszy. Jednak kozła nie wywinąłem ani razu. Następnego dnia przy słonecznej pogodzie odwiedziliśmy Biszkek, stolicę Kirgizji. Do Kazachstanu powtórnie wjechaliśmy autostradą. Górski trakt, który odpuściliśmy zaznaczono na mapie na żółto. Podobnie jak drogę do Karkary, a nazwa przejścia granicznego Groznoye mówiła sama za siebie. Kończąc wątek o drogach wspomnę o jeździe przez step w zachodnim Kazachstanie. Jeszcze kilka lat wstecz szlaki w tym rejonie cieszyły się złą sławą. My zastaliśmy dobre nawierzchnie urozmaicone miejscami zapadniętym asfaltem zaznaczonym znakiem ograniczenia prędkości do 50 km. Teren bezludny z jednym 400km odcinkiem bez stacji paliw. W rejonie występują silne wiatry powodujące burze piaskowe w półpustynnym stepie. Raz w taką wjechaliśmy. Poza dzikimi końmi i wielbłądami można tam spotkać policjanta z radarem. Nocowaliśmy pod jednym dachem w gostinicy. Poza tym żar lał się z nieba i pustka, po której poruszały się od czasu do czasu ciężarówki. Nie raz na postoju chroniliśmy się w wąskim cieniu tira wymieniając się z kierowcą łykiem chłodnej wody z termosu.
Kontrole drogowe w Rosji zmalały za sprawą likwidacji stałych posterunków DPS. Pozostały po nich pozamykane budy. Za to ilość sił mobilnych nie odbiegała od normy i zależała od zaludnienia obszarów. Pierwszą kontrolę zaliczył Wojtek za kierownicą sprintera. Rosyjski policjant nie wystawił sztraftu (mandat), ale mocno mu się nie spodobało, że kierowca śpi na pace. Kazachska drogówka za to nadrabia zaległości za wszystkich. Piesze patrole machając długimi pałami sprawnie wyłuskują z miejskiego gąszczu pojazdów łamiących przepisy kierowców. Poza miastem stróże prawa szaleją w szerokich chevroletach wyposażonych w nowoczesne kamery i rejestratory prędkości. Przypominały mi się amerykańskie filmy, bo sceneria w drodze niczym z prerii. Trwała nieskończona walka z niesfornymi driverami. Nie przerażała ich wcale wysoka stawka mandatów od 100 dolarów w górę. W Kazachstanie dwukrotnie przekroczyłem prędkość na ograniczeniach. Raz była to pułapka kaskadowa ponieważ pierwszy radiowóz stał we wiosce, a drugi niedaleko dalej na wzniesieniu. Wcale się nie wypierałem przewinienia. Na siedzeniu auta zauważyłem sporą ilość znaczków rajdowych ekipy Wschód-Zachód. Chłopaki znajdowali się przed nami. Drogówka spokojnie mogła otworzyć kiosk z pamiątkami, tyle tego było. My również dorzuciliśmy co nie co na pamiątkę. Jeszcze dwa razy zapominałem włączyć przednie światła i za każdym usiłowano mi wypisywać kwit lecz do końca podróży nigdzie nic nie zapłaciliśmy. Korzystaliśmy z patentu, którego nie zdradzimy na łamach. Kilkakrotnie jeszcze zdarzały się zatrzymania w celu kontroli dokumentów lub rozmowy o motocyklach. Jadąc przez Białoruś raz pogadaliśmy z policjantem z drogówki i nikogo więcej nie zobaczyliśmy w mundurze. Dobra rada, to nie dawać im powodów do zatrzymania. Nie są źli. W Kapczagaj nie odmówili pomocy gdy nawigacja nie znajdowała nowej uliczki. Pilotowali nas przez miasto na świetlnych sygnałach. Od jednego usłyszałem, że nie mogę nosić pustynnego munduru. Innemu bardzo się bardzo przypadł do gustu i chwalił walory użytkowe materiału.
Do Parku Narodowego Saijram-Ugam położonego 100 km od Szymkentu trafiliśmy dzięki uprzejmości polskiego selekcjonera owiec argali. Podał nam namiary na nocleg u przyjaciół myśliwych w Szymkencie. Na miejscu nakarmili nas i poprowadzili w góry. Będzie chłodniej i bez komarów – oznajmili. U celu skończyła się asfaltowa dróżka i poznaliśmy strażników parku. Zamierzali na nas wyraźnie zarobić parę tenge. Za 8000 zaoferowali postój za płotem, ochronę motocykli, spanie w starej budzie oraz wejściówkę na szlak w góry. Zamierzalismy rozbić obozowisko nad rzeczką przed wejściem do strefy rezerwatu. Tłumaczyli nam, że tu przychodzi „medwed” i odradzali. Dobrze, powiedziałem im w końcu. – dostaniecie 2000 za biwak za siatką i wejściówkę w góry. Od was zależy tylko, czy tenge będą wasze. Dobiliśmy targu. Gdy stawialismy namiot próbowali nas jeszcze straszyć „zzzmiją”. Fajni goście. W końcu zaprosili nas do kontenera na kolację. Jeden przyniósł garnek z kurdakiem ( baranina z ziemniakami duszona na oleju), drugi powrócił z butelką wódki. Polewali nam alkohol lecz sami nie pili z uwagi na kończący się Ramadan. Dzień później dobiegała końca tygodniowa służba. Koniecznie zapraszali nas do domów. Rano ruszyliśmy pieszo na szlak, który prowadził do narodowej perły Kazachstanu Makpal Lake. Jezioro położone było na wysokości 2100m pod szczytem Sairam 4236m. Na terenie parku narodowego spotkać można największe owce świata argali. Organizowane są tu polowania w sezonie za słoną opłatą. Myśliwi muszą wykazać się dobrą kondycją fizyczną i umiejętnością jazdy na koniach. Podchodzą zwierzęta nie bliżej niż na 800 metrów. Argali są bardzo płochliwe. Z takiej odległości lub dalszej oddaje się strzał w kierunku zwierząt.
Mieszkańcy na widok urala kręcili głową z niedowierzaniem. Widok zamontowanego silnika bmw budził mniej wątpliwości. „Ot maładcy” – słyszeliśmy często. Niewątpliwie sprzęt Wojtka zasługuje na tytuł bohatera wyprawy i zapewne jest pierwszym Polakiem, który na trójkołowcu dotarł w rejony Azji Centralnej. Jeszcze w kraju, Wojtek złapał kapcia w oponie przyczepki. Gdy wjechał do Kazachstanu pojawił się zimny lut w rozruszniku. Kolejnego dnia nie domagał w uralu gaźnik. I tak przez parę następnych dni poświęcał naprawom po półtotrej godziny. Bardzo się tym stresował. Raz nawet pomyślał o zawróceniu z drogi. Raz wpadł na pomysł i odmę gaźnika wyprowadził na zewnątrz. Pomogło i motor już rwał do przodu, jak należy. Na drodze przez step zawiódł jeszcze wirnik alternatora, lecz zapasowy znalazł się w koszu. Ural dokładnie przetestował nerwy właściciela pod Kyzyłordą. 30 km przed miastem urwał się w przednim kole uchwyt zacisku hamulcowego. Zerwał przy tym końcówkę węża hamulcowego w stalowym oplocie. Makabra. Bez przedniego hamulca pojechaliśmy dalej. Przed miastem trafiliśmy na budowę, na niej spawarkę i szlifierkę do cięcia metalu oraz kawałek rurki na tulejkę. Brakowało do szczęścia przewodu hamulcowego, który wyjąłem z sakwy zdziwionemu partnerowi. Wszystko poskładał do północy na postoju pod gostinicą. We freewindzie od deszczu w Ałmaty padł starter. Zdaniem Wojtka to z powodu wady konstrukcyjnej. Czujnik położenia stopki przyjął zbyt dużą ilość deszczówki. Staliśmy pod sklepem w wiosce i nie mogłem już stamtąd odjechać. Pochodziłem po domach za grubym przewodem, a zastępczy włącznik sprezentował Yerdos poznany pod sklepem. Był Ujgurem i mieszkał niedaleko. Na koniec zaproponował nocleg u siebie.
Zawsze mnie zastanawiało, skąd tyle krążących mitów o niebezpieczeństwach na Wschodzie. Pewnie to sprawka samych motocyklistów pragnących podkoloryzować wrażenia. Pewien sprzedawca części motocyklowych opowiedział mi raz historię o podróży nad Bajkał, kiedy pijany milicjant przystawiał mu lufę do głowy. Śmiałem się przez dwa dni i nie dowierzałem. Kto jeszcze nie odwiedził Rosji czy Azji niech się nie boi. Ludzie są tam przyjaźni, chętni do pomocy i gościnni. W Kelerovce długo nie czekaliśmy na zaproszenie do domu. Siostry zakonne z Polski udostępniły nam całe przedszkole do spania. Rodzina z polskimi korzeniami zadbała szybko o nasze żołądki i gardła. Przypadkowo spotkany na stacji paliw motocyklista z Ałmaty nie odmówił mi pomocy i poprowadził autem do miasta. Mój but się zdeformował od gorącego tłumika. Nową parę zakupiłem w sklepie z militariami. Oszczędziłem przy tym pięć dolarów dzięki jego karcie rabatowej. Yerdos, który pomagał usunąć awarię w suzuki, bezinteresownie z ojcem przygotował uroczystą kolację, udostępnili nam Internet i służyli pomocą. Gdy zakupione karty telefoniczne nie zadziałały w naszych telefonach, zjechaliśmy do wioski przy głównej trasie. W sklepie z Internetem młodziutka właścicielka w ciągu godziny usunęła problem. Gdy kolejka za nami cierpliwie się ustawiła, usłyszeliśmy z tyłu głos szpakowatego mężczyzny. Pozdrowienia dla czterech pancernych i psa. Kazach podczas służby wojskowej stacjonował w Polsce i z sympatia wspominał dawne czasy. Magia urala przyciągała do nas ludzi. Na trasie wyciągali kciuki i pozdrawiali. Na czerwonych światłach uchylali szyby w autach i pytali. Skąd jesteśmy? Dokąd jedziemy? Podczas odwiedzin w domach wyznawców islamu dyskretnie przypominano o obowiązku zdejmowania butów przed wejściem. W obejściu nie można było paradować w majtkach. Raz tylko w gostinicy pani głośno na mnie pokrzyczała. Muzułmanie polewali nam wódkę, lecz sami nie pili z uwagi na czas ramadanu. Pewnego razu stając na parkingu mieliśmy faktycznie problem. Przechodzące małżeństwo telepatycznie zapytało w czym pomóc. Bez problemu udostępnili telefon i jeszcze torebkę moreli wręczyli do ręki. Przewodników z samochodem spotykaliśmy na zawołanie. Poprowadzisz tu czy tam? Żaden problem. Tak było w Rosji, Kazachstanie i Kirgizji. Czasem na odchodne wręczali arbuza bądź wstążkę Dnia Zwycięstwa. Rosjanie na tym tle mają szajbę. Pod Szymkentem młody Uzbek uparł się nas ugościć i przenocować. Dojrzał nas z okna własnej apteki. Z całą rodziną i kolegami spędziliśmy wieczór. Kiedy małżonka Iskandera pochylała się nad moim laptopem, spytałem męża kim jest z zawodu. Nauczycielką – odpowiedział aptekarz. „Ja tak dumał” – rzekłem. Uniosła wówczas głowę i śmiała się serdecznie. Ciekawiło ich jak żyjemy, chętnie przeglądali zdjęcia z Polski. Noc spędziliśmy na betonowym podeście z dachem śpiąc w pościeli na grubych dywanach. To epizody z podróży, których się nie zapomina do końca życia.
Jeszcze kilka lat wstecz szlaki w zachodnim Kazachstanie cieszyły się złą sławą. Magistrala łącząca Europę z Chinami została jednak wyremontowana przez konsorcja międzynarodowe. Zastaliśmy tu dobre nawierzchnie urozmaicone zapadniętym asfaltem o czym informowały znaki ograniczenia prędkości do 50 km. Niestety ciężkie zestawy samochodowe pozostawiają swój ślad. Teren był zdecydowanie bezludny z 400 km odcinkiem bez stacji paliw. W rejonie występowały silne wiatry powodujące burze piaskowe w półpustynnym stepie. Wjechaliśmy w taką za Bajkonurem. Niezmordowani byli za to policjanci. Nocowali w gostinicach i za dnia czyhali na kierowców. Nigdy byś się nie spodziewał drogówki na tym pustkowiu. Jak nie drogówka z radarem to upał umilał życie. Żar lał się z nieba. Na postojach chroniliśmy się w wąskim cieniu tirów sięgając po łyk chłodnej wody z termosów. Podziwialiśmy tirowców za ich ciężką pracę. Ciężarówek z polską rejestracją nie uświadczysz w tych stronach. Nawet za Moskwą już ciężko je spotkać. Pierwszą zobaczyliśmy na północy za Aktobe. Krajobraz na szlaku urozmaicały dzikie konie szukające cienia pod wiatami przystanków autobusowych. Z przystankami to ciekawa rzecz. W ich poblizu znajdowały się zjazdy z drogi prowadzące w step. A w zasięgu wzroku najczęściej nie było widać żadnych zabudowań. Ludzi w te miejsca dowożono prywatnymi autami i odwrotnie, auta czekały na pasażerów busa. Wielokrotnie spotykaliśmy wielbłądy w pobliżu drogi. Chodziły samopas. Wbrew pozorom nie były dzikie. Każdy ma właściciela i są oznakowane. Zwierze potrafi wypić w trzy minuty nawet dwieście litrów wody. Bez niej potrafi wytrzymać do dziesięciu miesięcy. W razie czego z łatwością odnajdują drogę do domu. Biegają z szybkością do 60km/h i potrafi pływać.
Wspomnę jeszcze o Rosjanach poznanych na dzikim obozowisku przy jeziorze solnym. Do Sol-Ilecka trafiliśmy dzięki informacjom zebranym po drodze. Znajdują się tu jeziora solne posiadające właściwości uzdrawiające. Do czasu zajęcia terytorium przez Rosjan stanowiły wielką tajemnicę Kazachstanu. W okolicę zjeżdża się cała Rosja. Kierowano tu rannych weteranów wojennych i kosmonautów. Podczas biwaku na dzikim obozowisku poznaliśmy bliżej Rosjan. Dwa młode małżeństwa z dziećmi bez problemu przyjęły do aut kilka naszych cenniejszych bagaży. Postawili tylko jeden warunek. Nie odmówimy wspólnego spożycia „płowa” przyrządzonego na obiad przez niewiasty. Gospodarze pochodzili z Uralu. Pracowali w zakładach metalurgicznych budujący most na Krym jakiego świat nie widział. Po plażowaniu poznaliśmy naszych bliższych sąsiadów od pałatek. Pochodzili z różnych zakątków Rosji. Jeden z Permu, drugi z Baszkirii, trzeci z Tatarstanu. Przynieśli nam do kosza pomidory, ogórki i miód. Każdy, od lat przyjeżdżał w okolice dla poratowania zdrowia. Rozmawialiśmy szczerze o życiu, religii i leczniczych dobrodziejstwach akwenu. Od jednego otrzymałem na pamiątkę muzułmańską czapeczkę. Ten od miodu po południu odprawił żonę i wieczorem przebrał się w lepsze ciuchy. Namawiał nas na balety w pobliskim pubie, których kilka znajdowało się w okolicy. Wstęp 50 rubli i muzyka za darmo – zachwalał. Faktycznie muzyka z głośników podkręconych na pełny zakres nie pozwalała się wyspać do rana. Podczas odjazdu Baszkirijczyk stanął na baczność i salutował nam. Wesołek. Kolejną ekipę Rosjan poznaliśmy dość dobrze w Lipecku. Załatwiłem biwak na terenie bazy transportowej z płatną banią. Otoczenie zewnętrzne kontrastowało z wysokim standardem wnętrz. Porządne szatnie, salon telewizyjny i stół bilardowy nie często się zdarzają w bani. Korzystali z niej właśnie właściciele wypasionych aut typu porsche z 2015 i podobne. Kilku Rosjan wyszło na zewnątrz zapoznać się. Zaprosili nas do bani i do stołu. W gronie biesiadników spotkalismy oficerów wojska, lotnika, biznesmenów i lekarzy. Oto złoty palec Rosji – żartował z urologa kolega. Zdziwiłem się, kiedy jeden wykazał się znajomością polskiego kawału o ginekologu. Towarzystwo spotykało się od dwudziestu lat we własnym gronie w każdy poniedziałek. Tylko przypadek sprawił (lub przeznaczenie), że wieczór spędziliśmy w sympatycznym gronie. Nie doznaliśmy krzywdy i nie przystawiano nam lufy do głowy.
Jeszcze w Kazachstanie urządziliśmy postój w nie dużej miejscowości. Wojtek tradycyjnie znikł na bazarze w poszukiwaniu części do urala, a ja rozglądałem się za szaszłykiem. Wówczas podszedł do mnie chłopak w wieku mojego syna. Gustownie ubrany w białą jedwabną koszulę i błyszczące rurki z lakierkami. Przedstawił się jako student i wypytywał o wrażenia z pobytu. W pobliskiej knajpce na pięterku złożyliśmy każdy oddzielnie zamówienia. Ja jedzenie on herbatę. Zostawiłem go na chwilę z aparatem, by przeglądnął zdjęcia i wyszedłem za Wojtkiem. Gdy za chwilę się dosiadł rozmówcy zabrakło nagle czasu i wyszedł nie czekając na czaj. Podobne zdarzenie przydarzyło się w Orenburgu. Stałem samotnie przy motocyklach, gdy zatrzymała się przy mnie młoda dziewczyna. Zaprezentowała podobny schemat pytań i ciekawiły ją zdjęcia w aparacie oraz nasze plany. Kiedy po czasie doszedł Wojtek musiała nagle jechać. Już w kraju skojarzyłem te dwa fakty i podejrzewam, iż rozmawialiśmy z przedstawicielami służby bezpieczeństwa. Od rosyjskiej służby FSB uzależniona jest przepustka do Bajkonuru. Posiadaliśmy namiar na człowieka w Bajkonurze. Niestety Alim w czasie naszego przyjazdu znajdował się w Rosji. Przy bramie wjazdowej wartownicy odprawili nas z kwitkiem. Wojtek już chciał odjeżdżać lecz nie dawałem za wygraną. Poprosiłem o widzenie z komendantem garnizonu. Proszę czekać. Zawołali oficera. Przedstawiłem mu skąd jesteśmy i w jakim celu przybyliśmy. Chcieliśmy tylko sfotografować fragmenty promu kosmicznego Buran znajdującego się na złomowisku. Jedna fotka i odjedziemy. Niczego więcej nie pragniemy poza wejściem do starej hali z Buranem. Miastem zarządza wyższa administracja, a przepustki do miasta wydaje FSB – grzecznie usłyszeliśmy. To zaprowadź nas do FSB. Śmiał się i pokręcił głową. Gdy gawędziłem z wartownikami rozmowie przysłuchiwał się cywil. Przyjechał za nami na bazar pod Bajkonurem i zaoferował wjazd do miasta za pieniądze. Wojtek jednak wybił mi to skutecznie z głowy. Czy była to próba prowokacji ze strony służb? Pytanie pozostanie bez odpowiedzi.
Na trasie z Orła dogoniliśmy nawałnicę, która przeszła przez okolicę. „Zaprawka” (stacja paliw) przy drodze pracowała na agregatach. Pracownicy wspominali o sporych szkodach w rejonie. Nam na wyposażeniu zabrakło interkomu w kaskach. A bardzo by się przydał w sytuacji, która się nam zdarzyła. W Briańsku się pogubiliśmy i rozjechaliśmy na odległość (sic!) prawie 400km. Jechaliśmy w gęstym deszczu. Po zalanych i wyboistych ulicach. Ledwo co widać. Zaparowana przyłbica kasku podniesiona do góry, zalane okulary. Co chwila zbieraliśmy na klatę bryzgi wody od przejeżdżających aut, które wciskały się przed motor. Szukaliśmy drogowskazu na Homel. Wypróbowanym sposobem znaleźliśmy przewodnika. Pojechał przed nami autem zbyt szybko. Zgubiłem go stając i rozglądając się za Wojtkiem, który również znikł z oczu. Nie znalazłem Wojtka i tablicy na Homel. Nakręciłem po mieście 45km i straciłem 2 godziny. Dopiero wynajęta taksówka wyprowadziła mnie za miasto. Byłem kompletnie mokry. Zakupione buty warte były ceny. Wciągały wodę jak gąbka. Zatrzymałem się na stacji Shella. Gość z obsługi pochwalił się motocyklem. Posiadasz motor, to może masz kurtkę? - pytam. Mam – odpowiedział. To sprzedaj. Zobacz jak wyglądam – rzekłem. Zaraz przyniosę i skierował mnie w miejsce bez kamer. Za kilka minut stałem się właścicielem cieplutkiego odzienia. Wojtek przysłał esemesa: „Jestem za tobą. Czekaj lub jedź na granicę”. Czekałem bez skutku i pojechałem na granicę do Nowozybkowa. Znowu odebrałem esemesa: „Jestem na granicy. Przyjeżdżaj tu i tu”. No tak. Jak ustaliłem Wojtek znalazł się na M1, a od Mińska dzieliło go 250km. Tak poprowadziła go prawidłowo nawigacja. Ja zgodnie z planem znajdowałem się przy granicy na M13 w odległości 400km od stolicy Białorusi. Nie zdawałem sobie sprawy, że w tym kierunku z Briańska prowadzą dwie trasy. Przespaliśmy noc każdy z osobna i zjechaliśmy się nazajutrz u rodziny szwagra w Mińsku. Stamtąd już tylko pozostawało 640km do Fromborka.
Pokonaliśmy trasę Choszczno – Frombork – Siemiatycze – Połowce – Brześć – Moskwa – Kazań – Ufa – Czelabińsk – Kurgan – Petuchowo – polska wieś Kelerovka w Kazachstanie – rezerwat Sucha Góra k/Bałchaszu – plaże Kapczagaj ( kazachskie Las Vegas) – Ałmaty – trakt turgenski i wąwóz 7 wodospadów – Kokopek – Park Narodowy Kanion Czaryński – Karkara – Karakol – południowe wybrzeże jez. Issyk-Kul – górska droga do kopalni złota Kumtor i przełącz Sary-Mojnok Awyycy 3442m – Bałykczy – Biszkek – Szymkent – Park Narodowy Saijram-Ugam – Kyzyłorda – Bajkonur – Aral – Aktobe – Orenburg – jezioro słone kurortu Sol-Ileck – Muzeum Sztuki Wojennej w Tolliatti – wybrzeże Wołgi w Syzraniu – Penza – Tambow – Orzeł – Briańsk – Homel/Smoleńsk – Mińsk – Grodno – Frombork.
Przetrwaliśmy jednak ze sobą jako ludzie prawie 30 dni więc duet wydaje się zgrany. Warto popracować nad nowym wyzwaniem. Jeśli zgromadzimy środki finansowe i zdrowie pozwoli wybierzemy się ponownie w te strony. Mamy zaproszenie do Uzbekistanu i nie załatwione sprawy w Bajkonurze.
Opracowaniem planu zajął się MAREK HUET i uważam, że z tego zadania wywiązał się doskonale. Znał wszystkie miejsca które należało odwiedzić i zobaczyć. Co prawda trafialiśmy przypadkowo w cudowne miejsca, ale wynikało to tylko i wyłącznie z tego, że na ich temat internet milczy. Miałem możliwość uczestniczenia w rozmowie z innymi podróżnikami , i tu podkreślę, że ich wiedza na temat odwiedzonych przez nas państw, w porównaniu z wiedzą Marka była znikoma. Dodam, że dzienne przebiegi nie były wygórowane,a to generalnie pozwalało nam na płynną jazdę.
Swój przygotowałem najlepiej, jak tylko potrafiłem. Oczywiście zabrałem większość części, które teoretycznie mogły ulec awarii, ale trudy podróży wyeliminowały inne, słabe elementy. Spalił się wirnik alternatora, zimny lut na przewodzie zasilającym przekaźnik rozrusznika, zerwał się uchwyt zacisku hamulcowego przedniego i przewód hamulcowy, miałem trudności z odpowietrzeniem silnika i w końcu przedziurawiona dętka koła kosza. Mimo tych usterek, jazda nigdy nie opóźniła się więcej, jak o parę godzin. Dzięki tym sytuacjom poznawaliśmy życzliwość i przychylność ludzi, których widzieliśmy pierwszy raz w życiu. Zupełnie inna kultura, zwyczaje, a zachowywali się o wiele lepiej niż my, niby ludzie z cywilizowanej Europy. Marek przygotował swój motocykl o wiele lepiej, ponieważ miał tylko jedną awarię wynikającą tylko i wyłącznie z wady konstrukcyjnej oraz niezliczonej ilości wody, która przetoczyła się przez czujnik bocznej stopki.
Białoruś pozostawiła we mnie niezapomniane wrażenie kraju czystego, dobrze zarządzanego, o bogatej infrastrukturze. Drogi mają dobre, a minusa można dać jedynie za słabe ich oznakowanie. Mińsk uważam za jedno z najładniejszych stolic Europy (z tych, które już widziałem). Tu w godzinach południowych ruch odbywa się płynnie, bez żadnych korków. Rosja, to kraj o nie określonej wielkości, potężny i nieprzewidywalny. Uważam, że Napoleon i Hitler byli szaleńcami porywając się na nich. Myślę, że z tym państwem nikt nie będzie w stanie wygrać. Wcześniej sobie tego nie wyobrażałem, ale odległości i przestrzenie są wręcz porażające. Drogi zdecydowanie gorsze od tych na Białorusi. Ciekawostką była np. jakość gleby. Dosłownie czarna jak węgiel. Co mnie najbardziej zdziwiło? Moment, kiedy odpaliłem nawigację, a ona pokazywała, że mam jechać 360 km bez ani jednego zakrętu. Kazachstan, kraj piękny i nieokiełznany. Również ogromny i o nietuzinkowej różnorodnej przyrodzie. Drogi na całkiem przyzwoitym poziomie, choć trafiały się odcinki tragiczne. Kirgistan równie piękny, o różnorodnej przyrodzie, z górami i jeziorami. Dziś myślę, że byliśmy tam za krótko. Drogi i oznaczenia dróg tragiczne, a ruch pojazdów stanowczo za duży.
Przez cały okres byłem zaskakiwany przychylnością napotkanych ludzi, począwszy od Białorusinów, a skończywszy na Kirgizach. Przed wyjazdem miałem obawy, wszak większość to muzułmanie, ale dziś wiem, że były zupełnie nieuzasadnione. Wszędzie byliśmy bardzo mile witani, zapraszani i obdarowywani skromnymi prezentami. Ich pomoc zawsze była bezinteresowna i wynikała z czystej ludzkiej życzliwości. W naszej części Europy to się raczej już nie zdarza. Najbardziej życzliwi są Kazachowie, ale pozostałe nacje również. Chciałbym tu zaznaczyć, że Rosjanie wbrew temu co się mówi w prasie i słyszy w telewizji, są bardzo przychylni nam Polakom. W trakcie rozmów dziwiliśmy się, że prości ludzie, tacy jak my, mogą się doskonale dogadać, a politycy już nie. To naprawdę wspaniali ludzie. Wszyscy chcą żyć w pokoju, mieć pracę by utrzymać rodzinę. Przez całą wyprawę nie spotkałem się z niechęcią czy wrogim nastawieniem. Wszyscy starali się nam pomóc, nawet wtedy, kiedy o nią nie prosiliśmy. Co jeszcze mnie u nich zadziwia? Proste podejście do życia. Nie mają zbyt wysokich wymagań, chcą po prostu spokojnie żyć i pracować. Jak to mówią, pomalutku, po cichutku dochodzić do wyższego poziomu życia. Zaskoczyła mnie jedna wypowiedź. Gdy przebywaliśmy w domu Jawrosa zauważyłem, że ma 7-8-miesięcznego owczarka niemieckiego. Piękny pies, tylko głupiutki, jak to szczeniak. Jawros mówił, że wcześniej dawał go do szkółki, ale zrezygnował ponieważ przemyślał tą kwestię i doszedł do wniosku że człowiek też nie lubi jak się go szkoli, to pies pewnie ma takie same odczucia. Zaskakuje mnie ich prostota myślenia, skupianie się tylko na dniu dzisiejszym. Większość napotkanych ludzi nie myśli dalekowzrocznie, co będzie na emeryturze, jak zabezpieczyć swoje dzieci itp.
Wyprawę uważam za bardzo udaną. Była to moja pierwsza, ale już wiem, że nie ostatnia. Jeśli zgromadzę kasę, to w przyszłym roku ruszam również na Wschód lub dookoła Polski. Moim zdaniem poznawanie świata z luksusowych hoteli mija się z celem i tak naprawdę wypacza faktyczny obraz poznawanego kraju. Taki sposób poznawania ludzi i przyrody jest lepszy i ciekawszy jednym z najlepszych i najciekawszych. Pewien napotkany, niemiecki motocyklista w podróży dookoła świata był szósty rok i przejechał 246 tys. W Kirgistanie zobaczyłem chłopca, może 7-letniego, który miał dłonie spracowane jak stary pracownik budowlany. Osobiście zdecydowanie wolę klimaty wiejskie i przyrodę niż wielkie aglomeracje.Reasumując, od wielu lat chciałem zawsze wyjechać motocyklem na Wschód, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Teraz wiem, że tylko upór i determinacja pomagają w spełnianiu marzeń. Wbrew pozorom podróżowanie w ten sposób nie jest zbyt drogie. Największe koszty są związane z zakupem paliwa, natomiast samo utrzymanie jest stosunkowo tanie. Spotkaliśmy 21-letniego Igora, który mieszka koło Irkucka i podróżuje autostopem do koła świata. Zdradził nam, że nie dostał wizy tylko do krajów Unii Europejskiej. Czemu? Na nasze pytanie o to, jak poradzi sobie w zimie, odpowiedział, że… w tym czasie będzie w ciepłych krajach. Po rozmowach z tymi ludźmi doszedłem do wniosku, że podróżowanie i poznawanie świata powinno się odbywać w trochę zwariowany sposób. Wtedy najlepiej poznamy kraj i ludzi w nim zamieszkujących. Nie należy obawiać się tych z innej kultury czy wyznania, bo generalnie wszyscy jesteśmy tacy sami. W Polsce również możemy trafić na człowieka, który będzie chciał nas skrzywdzić. Zachowajmy zdrowy rozsądek i liczmy na przeznaczenie. Tych niezdecydowanych zachęcam do podejmowania śmielszych kroków, bo świat tylko do odważnych należy.
Wojciech Wołodko